Z Garwolina do Ołtarzewa…

O moim szalonym planie wyjazdu, aby zostać weekendowym klerykiem wiedzieli tylko rodzice, przyjaciółka i nieliczna grupa najbliższych przyjaciół. Znajomi reagowali w różnoraki sposób. Jedni z przychylnością lub lekkim zdziwieniem, inni z dezaprobatą i ze śmiechem.
 
Dnia 3 maja spakowałem torbę, modlitewnik, różaniec i w godzinach popołudniowych opuściłem progi domu mego w Garwolinie i wyruszyłem w nieznane. Odwieziony przez rodziców pod bramę Wyższego Seminarium Duchownego, zgodnie z zaleceniami stawiłem się przed godz. 17:00 na furcie seminarium. Tam przywitali mnie ks. Rafał i ks. Kamil, odpowiedzialni za powołania do pallotynów. Uffff… pierwsze spotkanie nie było tak straszne jak się obawiałem i jak wmawiali mi znajomi. Przy wejściu do domu rekolekcyjnego, w którym mieszkaliśmy, powitali mnie inni „weekendowi klerycy”. Z wieloma już od pierwszych momentów mojego pobytu w Ołtarzewie złapałem dobry kontakt. Do tego stopnia, że zaczęliśmy z siebie wspólnie żartować. W dniu przyjazdu poszliśmy się na nabożeństwo majowe w kościele seminaryjnym, a potem klerycy zaprosili nas na spotkanie przy grillu. Nie, uprzedzam pytanie – nie piekliśmy suchego chleba, tylko bardzo dobre inne rzeczy. Było tak samo jak na spotkaniach w gronie „świeckich”, tylko piwa nie było. Po zakończeniu spotkania mieliśmy czas dla siebie, aby przygotować się do spoczynku nocnego. Niektórzy z nas poszli się myć, inni siedzieli i rozmawiali. Ja natomiast udałem się moim zwyczajem do ogrodów, aby trochę odetchnąć. Zadzwoniłem ostatni raz do rodziców i do mojej przyjaciółki i wyłączyłem telefon. Podczas spaceru znalazłem ukrytą w altanie figurę Matki Bożej i ławeczkę. Figurę, do której wrócę też następnego dnia i to nie sam. Postanowiłem usiąść na chwilę i w tym momencie przypomniało mi się, że mam w kieszeni różaniec który dał mi Michał – jeden z kleryków. Mój różaniec przez roztargnienie zostawiłem w samochodzie. Pod tą figurą i w ciszy, która tam panowała, po raz pierwszy od dawna tak na serio mogłem sobie pogadać i się pomodlić. To jeden z największych owoców tego wyjazdu. Wróciłem do domu rekolekcyjnego. Spać poszliśmy około północy. Półtorej godziny po ciszy nocnej…
 
W piątek pobudka o 5:50. Rano udaliśmy się na rozmyślanie, poranne modlitwy pallotyńskie i Mszę Świętą. Potem, przed godz. 8:00 mieliśmy śniadanie w refektarzu (zakonnej jadalni). Miłym zaskoczeniem był fakt, że wszystkie posiłki w refektarzu jedliśmy wspólnie z klerykami i całą wspólnotą WSD. Nie mieliśmy oddzielnego stołu dla „weekendowych kleryków”. Siedzieliśmy wspólnie ze wszystkimi. Po śniadaniu mieliśmy czas na kawę i ciastko w sali rekreacyjnej kleryków. Jest to sala, w której klerycy przerwy między wykładami, a także czas wolny. Jest telewizor i są wygodne fotele. O godz. 8:30 zaczęliśmy wykłady. Najpierw mieliśmy wykład z historii muzyki, potem muzykologię, na którym to razem z klerykami uczyliśmy się śpiewać. Następnie poszliśmy na wykład z patrologii (nauce o Ojcach Kościoła działających w pierwszych wiekach chrześcijaństwa) o literaturze wczesnochrześcijańskiej. Wykłady wyglądają podobnie jak na moim rodzimym Wydziale Prawa. Z dwiema jednak różnicami. Po pierwsze mała liczba uczestników wykładów nie wynika z lenistwa studentów, ale z liczby kleryków. Po drugie… nie ma jak używać telefonu, bowiem sale są małe i wykładowca wszystko widzi. Po wykładach udaliśmy się na kawę z ks. Rafałem i ks. Kamilem. Podczas tego spotkania każdy z nas opowiedział kim jest i jak się znalazł w Ołtarzewie. Dzięki temu mogliśmy się lepiej poznać. Potem poszliśmy na popołudniowe modlitwy pallotyńskie, a następnie na obiad. Tego dnia była dyspensa i zakładaliśmy się z klerykami, czy na obiad będzie danie postne czy mięso. Niestety, przegrałem zakład – była ryba, ale bardzo dobrze przyrządzona (dla tej ryby to ja chyba będę tam wracał). Po obiedzie i krótkiej przerwie, razem z klerykami wykonywaliśmy prace na rzecz domu. Sprzątaliśmy i przygotowywaliśmy budynek seminarium do sobotniej wizyty Biskupa. Nie były to jakieś ciężkie prace fizyczne. Czasami bardziej się męczę sprzątając w domu (może dlatego, że tam jest mama, która wszystko widzi). Po zakończeniu prac mieliśmy czas wolny. Następnie udaliśmy się na nabożeństwo majowe, a potem na 18:00 na kolację. Po kolacji, o godz. 20:00 razem z całą wspólnotą i przybyłymi już na jutrzejsze święcenia kapłańskie gośćmi adorowaliśmy Najświętszy Sakrament. Mogliśmy też skorzystać ze spowiedzi lub rozmowy z ojcem duchowym, który opiekuje się klerykami. Po adoracji mieliśmy czas wolny. Wieczorem, podobnie jak dzień wcześniej, poszedłem na spacer, ale już nie sam. Razem z innym „weekendowym klerykiem” wędrowaliśmy po ogrodach. Pogadaliśmy, a potem poszliśmy pod tę samą figurę, gdzie dzień wcześniej byłem sam. Wspólnie się modliliśmy. To jest w tym wszystkim najpiękniejsze. W takim miejscu ludzie o podobnych planach i zamiarach, którzy znają się od kilku godzin, dziwnym trafem potrafią szczerze rozmawiać i modlić się ze sobą. To kolejny owoc tych specyficznych trzydniowych rekolekcji. Następnie wróciliśmy do domu rekolekcyjnego, ale nie położyliśmy się spać. Wspólne rozmowy na tematy błahe i poważne, żarty i przemyślenia nad życiem. Położyliśmy się spać około 1:00 w nocy.
 
Następnego dnia (niestety to ostatni dzień naszego pobytu w Ołtarzewie) o 7:30 była jutrznia, następnie śniadanie. Po śniadaniu udaliśmy się na spotkanie z ks. Zenonem Hanasem – Prowincjałem Pallotyńskiej Prowincji Chrystusa Króla i ks. Adrianem Galbasem – Prowincjałem Pallotyńskiej Prowincji Zwiastowania Pańskiego. Było to spotkanie „na szczycie”. Nigdy przedtem w moim życiu nie spotkałem się z żadnym przełożonym jakiegokolwiek zgromadzenia zakonnego, a co dopiero z dwoma. Wydawać by się mogło, że takie spotkanie będzie sztywne. Nic bardziej mylnego. Opowieści i żarty… Księża Prowincjałowie okazali się być takimi samymi ludźmi jak my. Czasami sztywniejsze są moje spotkania z klientami w pracy lub znajomymi ze studiów… Po spotkaniu razem z Pawłem – „weekendowym klerykiem” poszliśmy do zakrystii, aby przygotować się do Mszy. Klerycy „zatrudnili nas” do noszenia insygniów biskupich podczas liturgii święceń kapłańskich. Pierwszy raz w moim życiu służyłem do Mszy Świętej i to w dodatku jako osoba, która nosiła pastorał. Sama Msza ze święceniami… Nie potrafię opisać emocji z nią związanych. Uroczystość ta była mi jeszcze bliższa z tego względu, że jednym z wyświęconych neoprezbiterów był mężczyzna z Garwolina. Po Liturgii święceń kapłańskich, udaliśmy się na pożegnalny obiad. Potem nadszedł czas pożegnania. Czas pożegnania jest zawsze najgorszy. Niby to trzy dni, ale czasami trzy dni znaczą więcej niż trzy lata. Ciężko było się pożegnać.
 
Większość osób myśli, że seminarium to życie o chlebie i wodzie, wstawanie bladym świtem i nieustanna modlitwa, bez chwili wytchnienia, co nawet myśleć o chwili dla siebie. Istne piekło na ziemi. W dodatku wszyscy chodzą na czarno, co potęguje nastrój grozy. Nic bardziej mylnego, choć co do pierwszego, to trochę prawdy z tym wstawaniem jest, bowiem wstawaliśmy rano na poranne modlitwy. Co do chleba i wody… było trochę więcej i smaczniej. Mam dziwne wrażenie, że wróciłem nieco szerszy niż wyjechałem. Co do nieustannej modlitwy i braku wolności… klerycy to normalni ludzie i normalni faceci. Modlitwa jest, ale nie jest tak, że klerycy nie mają czasu dla siebie. Gdyby nie mieli czasu dla siebie, po co byłaby salka rekreacyjna, o której pisałem wcześniej, i boisko piłkarskie?
 
Współbraciom pallotynom, którzy nas gościli z serca dziękuję. „Weekendowym klerykom”, z którymi maiłem przyjemność spędzić te trzy dni, życzę otwartości i odwagi w podejmowaniu decyzji. Wszystkim tym, którzy zastanawiają się nad swoją drogą w życiu polecam odwiedzić Ołtarzew podczas następnej akcji „Zostań klerykiem na weekend”. To nie jest takie straszne. Taki weekend w seminarium do niczego nie zobowiązuje, a może pomóc. Ja tam znalazłem z dawna szukany spokój i wytchnienie.
 
Karol, 23 lata, student

ul. Kilińskiego 20, 05-850 Ożarów Mazowiecki
+48 516-163-501, biuro@centrumapostol.pl
/Pallotyńskie Centrum Młodzieży Apostoł
Prawa autorskie © Apostoł 2017